Ciasteczkowa uczta naszych podopiecznych!

Nasze zwierzaki pozdrawiają serdecznie i życzą miłego dnia. Pewnie waszą uwagę na zdjęciach przyciągają te piękne, kolorowe malutkie arcydzieła. To nic innego jak ciastka od Paka dla rumaka. Dla naszych zwierząt to najlepsza nagroda i najlepszy przysmak z możliwych. Nasze konie, osiołki, krówki, świnki uwielbiają te przysmaki. Ale nie ma się co dziwić, one wyglądają i pachną tak, że sami mamy ochotę zjeść je wszystkie. Widać i czuć, że są robione z sercem, pasją i zaangażowaniem i największą dbałością o każdy detal. My i nasze zwierzaki serdecznie polecamy i zachęcamy do zakupu. Jeśli chcą Państwo sprawić jakimś zwierzakom trochę radości to nasze polecają się pamięci. U nas każda ilość tych ciasteczek mile widziana… ☺️ Można zamówić przez stronę lub wpłacić grosik na zbiórkę i wtedy my zamówimy je sami. Koszt takiego jednego ciasteczka nie jest wielki a radość naszych zwierzaków będzie ogromna…

https://m.facebook.com/Paka-dla-rumaka-101967822373906/

Wpłaty można kierować na nasze konto :
Komitet Pomocy dla Zwierząt
ul. Bałuckiego 7/37
43-100 Tychy
Konto : 91 1050 1399 1000 0022 0998 2426
z dopiskiem "ciasteczka”
Dla przelewów zagranicznych:
Nr IBAN: PL 91 10501399 1000002209982426
Nr BIC(SWIFT): INGBPLPW
link bezpośredni do płatności PayPal dostępny w zakładce " jak możesz pomóc" na naszej stronie www.przystanocalenie.pl lub wskazując adres email odbiorcy Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Z całego serca dziękujemy, za każdą pomoc ❤

Błagamy o pomoc dla Łatki

Kochani…
Dzisiaj dzień zadumy, dzień wspomnień… Niech jej życie nie będzie tylko wspomnieniem a ona niech nie będzie kolejną gwiazdką na niebie…
Często będąc w skupie zwierząt na rzeź, ratując jednego przed naszymi oczami zostają pozostałe… Wiemy, że nie uratujemy wszystkich ale kiedy zabieramy jednego szczęśliwca a drugie życie zostaje tam samo nie potrafimy odwrócić wzroku… Tak samo jest i tym razem…
W skupie skąd zabieraliśmy Gniadego została starsza krowa... Staraliśmy się nie zwracać na nią uwagi… Nie pytać na ile wyceniono jej życie i ile jest czasu na ratunek … Jednak ciężko zapomnieć, zwłaszcza kiedy wiemy jak wygląda życie krów.... Tak naprawdę one rodzą się po to żeby zostać najpierw upodlone, rozmnożone a potem zabite… To takie wyjątkowe, mądre i delikatne zwierzęta a tak bardzo przez nas ludzi krzywdzone i nieszanowane… Ich los jest nam szczególnie bliski a szczególnie naszej Dorocie, która bardzo kocha krowy...
Zdajemy sobie sprawę ,że czas jest bardzo ciężki i z dnia na dzień jest coraz gorzej .
Postępująca inflacja, wszystko drożeje i żyje się każdemu coraz trudniej… My sami tego doświadczamy więc naprawdę wiemy jak wygląda teraz codzienność i życie w naszym kraju. Jednak ciężko zapomnieć o Łatce,z którą nasze oczy już się gdzieś spotkały... Łatka jest już starsza, mocno wyrodzona, niedożywiona… Wiemy jak wygląda życie krów, domyślamy się, że jej wyglądało podobnie… Dlatego też postanowiliśmy spróbować, dać jej szansę… Może zamiast do rzeźni ,dane jej będzie żyć w spokoju na zasłużonej emeryturze… Z tego co się dowiedzieliśmy, krówka,którą roboczo nazwaliśmy Łatka ma ok 10 lat,co roku rodziła ,i jak to w życiu często bywa,została sprzedana na rzez po śmierci swojej właścicielki.
W ostatnim.czasie tak bardzo poruszyła Państwa historia Gniadego ,może i los Łatki poruszy ludzkie serca… Wiemy ,że to krowa,ale one też mają prawo do godnego życia… Każde życie ma znaczenie… Krowa naprawdę nie jest w niczym gorsza, krowa to nie burger w fast foodzie, krowa to nie mleko, krowa to nie mięso! To żywa istota, która czuje i żyje… Ma do tego życia prawo… Łatka nie ma zbyt wiele czasu… My chcemy o nią zawalczyć… Niestety bez Was kochani nie damy rady… Teraz życie Łatki jest w Waszych rękach… Pomożecie ocalić jej życie?

‼️Link do zbiórki:‼️

https://www.ratujemyzwierzaki.pl/latkaprzystan

Wpłaty można kierować na nasze konto :
Komitet Pomocy dla Zwierząt
ul. Bałuckiego 7/37
43-100 Tychy
Konto : 91 1050 1399 1000 0022 0998 2426
z dopiskiem "ocalic łatke”
Dla przelewów zagranicznych:
Nr IBAN: PL 91 10501399 1000002209982426
Nr BIC(SWIFT): INGBPLPW
link bezpośredni do płatności PayPal dostępny w zakładce " jak możesz pomóc" na naszej stronie www.przystanocalenie.pl lub wskazując adres email odbiorcy Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Z całego serca dziękujemy, za każdą pomoc ❤

Kwota zbiórki obejmuje koszt ocalenia życia Łatki oraz transportu do pensjonatu…

Wspomnienie Urbanka

„Mój wiatronogi Boże koni

z ogonem bujnym, grzywą gęstą, gnam i mknę do ciebie,

ja przecież jestem, przecież byłem, na twoje podobieństwo”

 

Niedługo cieszył się wolnością, a my jego obecnością. Żył z nami pięć tygodni, ale zostawił pustkę, której nikt nie zapełni. Takiego kochanego konia jak Urbanek nie mieliśmy. Jeszcze teraz, gdy to piszę łza kręci się w oku. Gdy go przywieźliśmy z bazy przeładunkowej- tak prawie jakby z samej rzeźni- to weterynarz, który go zobaczył i badał stwierdził, że jest w takim stanie, że raczej cud może go utrzymać przy życiu przez dłuższy czas. Był strasznie zniszczony pracą i zachudzony, początkowo nie chciał jeść, na nic nie reagował, stał wpatrzony w przestrzeń- jakby tęsknił za swoim domem- nic go nie obchodziło. Po jakimś czasie zaczął skubać siano, potem zaczął jeść- cieszyliśmy się, że wszystko idzie ku dobremu.

Przez miesiąc wyglądało, że jest coraz lepiej, bardzo go polubiliśmy, bo często zachowywał się jak koń, pies i kot jednocześnie. Lubił głaskanie, czesanie, wszystkie zabiegi pielęgna-cyjne, sam się łasił, przytulał, czasem komuś kładł głowę na ramieniu, był też bardzo inteligentny Prawie natychmiast przywykł do swojego imienia, zawołany natychmiast przychodził Zaprzyjaźnił się bardzo z Węgielkiem- wyglądali razem jak „kombatanci”- poranieni, chudzi, kulawi, jakby wrócili z wojny. Różnili się jednak stosunkiem do ludzi-Urbanek nam ufał, obmacywał delikatnie wargami, przytulał się, chodził za kimś z nas jak pies. Żaden z naszych koni nie jest tak przymilny jak on. Nagle pewnego dnia położył się i nie mógł wstać-okazało się, że to porażenie mięśni, chore nerki, anemia i jeszcze do tego słabe serce. Siedzieliśmy przy nim trzy dni i noce- widzieliśmy jak walczył o życie, jak mimo bólu wielokrotnie próbował się podnosić z ogromnym wysiłkiem. Bardzo chciał żyć, a my staraliśmy się wszystko zrobić, żeby mu się udało- lekarstwa, kroplówka, masaże, naświetlanie lampą. A w ostatnim dniu wielkie łzy płynęły mu z oczu- nie udało się. Okazało się, że weterynarz, który go widział i badał po przywiezieniu miał rację. Można powiedzieć-duch ochoczy, ale ciało słabe. Trudno jest o tym pisać, gdy się widziało jego oczy- pełne ufności i nadziei, jakby mówiły-„ wy mi pomożecie, będę żył”. Gdy spaliśmy razem z nim w stajni, co chwilę podnosił głowę i patrzył na nas, jakby sprawdzał czy go nie opuściliśmy, czy widzimy jak cierpi i jak walczy o życie. Płakać się chciało, gdy przyjaciel Węgielek przychodził po niego, rżał jakby go prosił-„chodź na pastwisko”. Albo gdy zaglądał przez otwarte drzwi i sprawdzał, czy Urbanek leży, czy już wstał. W nocy kładł się tak, że grzbietem dotykał Urbanka, gdyż mieli duży , wspólny boks przedzielony belką. Nawet nasze kozły przychodziły w te dni spać obok niego. Trudno się pogodzić z tym co się stało, tak pusto jest bez niego. Miał w sobie coś szczególnego, jakby ludzkiego, wniósł w nasze życie bardzo dużo ciepła, zaufania i miłości. Mamy nadzieję, że pogalopował w słońce, tam gdzie czeka na niego Wiatronogi Bóg koni, wielu przyjaciół, i zielone pastwisko.

Wspomnienie Karusia

„ Mój Boże! Jakże świeżutka jest trawa! Moje kopyta są pełne podskoków.

Idę przed siebie i moja grzywa czepia się wiatru. Idę potykając się o własne nogi.

Mój Boże, gdy noc pełna dziwów czyha nad krawędzią dnia,

Niech me żałosne rżenie, poruszy Twe serce.

Zawieś gwiazdę, by czuwała nade mną i ucisz mój lęk.”

(„ Modlitwy zwierząt” Carmen Bernos de Gasztold)

 

18.08.2003 r zobaczyliśmy na targach w Bodzentynie źrebaka, który ledwo stał na nogach. Miał około 3 miesięcy, był chudy, jakiś nieforemny, przewracał się, gdyż nie umiał ustać na przednich nogach. Przywiązany na sznurku był schowany przed ludźmi, jakby właściciel się go wstydził, albo czekał na okazję, aby niepostrzeżenie zaprowadzić go po sprzedaniu do samochodu wiozącego konie do rzeźni. Jego widok ściskał za serce, aż łzy napływały do oczu. Rodziło się pytanie- kto mu to zrobił, co się stało, że ten źrebaczek tak cierpi? Były podstawy by sadzić, że był źle traktowany przez właściciela, że to ludzie go tak skrzywdzili. Gdy zaczęliśmy wypytywać właściciela o jego stan okazało się, że nie chciał nic mówić, kręcił, jakby miał coś do ukrycia, a może bał się, że możemy chcieć zobaczyć w jakich warunkach trzyma inne zwierzęta? Ostatecznie podpisał zrzeczenie się źrebaka, uradowany, że pozbył się problemu. A my ucieszyliśmy się, że możemy go uratować, że możemy dać mu szansę na lepsze życie. Źrebaczek był wyjątkowo ufny, tulił się do ludzi jak piesek, prosił o głaskanie i pieszczoty, opierał głowę, dotykał wargami. Po załadowaniu do przyczepy zaraz się położył. Dwie nasze wolontariuszki postanowiły jechać razem z nim w przyczepie. Zaprzyjaźnił się z nimi od razu, ciągle prosił o głaskanie, kładł głowę na ich kolanach, gdy tylko na chwilę tracił je z oczu natychmiast ich szukał, odwracając się i rżąc. Okazał się prawie uczłowieczonym, wyjątkowo czułym zwierzakiem, o bezgranicznym zaufaniu do ludzi. Przewieźliśmy go do naszego przytuliska, gdzie zamieszkał w jednym boksie razem z innym źrebakiem, z którym zaprzyjaźnił się do tego stopnia, że nie chciał być bez niego ani chwili. Weterynarz stwierdził, że jego stan jest prawdopodobnie wynikiem urazu, bądź porodu, a niemożność chodzenia wynika z przykurczu ścięgien. Nie mógł ustać, ciągle się przewracał, był stale poraniony Konieczna okazała się operacja, ale ogólnie jego stan był zły. Był maści karej, daliśmy mu imię KARO, mówiliśmy KARUŚ. Staraliśmy się go dobrze odżywiać, dostawał witaminy, był ciągle podnoszony, aby jak najwięcej chodził,ruszał się, nadrabiał zaległości i zaniedbania z poprzedniego okresu. Wiele razy w ciągu dnia masowano mu nogi, aby ścięgna pobudzić do rozwoju. Każdy kto tylko wchodził do jego boksu wychodził w przeświadczeniu, że jest to wyjątkowe zwierzę. Zachowywał się tak jakby wiedział, że jego życie będzie krótkie, jakby chciał wykorzystać każdą chwilę, aby doświadczyć od ludzi jak najwięcej ciepła i miłości. Często kładł głowę na kolanach, gdy masowano mu nogi, przyglądał się patrząc w oczy, gdyby mógł to by się uśmiechnął lub przemówił. Jego zachowanie jakby mówiło, że każda chwila jest cenna, dlatego zabiegał o dotyk, przyjaźń ludzi i innych koni. Zawieźliśmy go na operację do kliniki w Gliwicach.

Niestety 2 dni po operacji 25.09.2003 r odszedł. Okazało się, że zła opieka od początku jego życia była powodem deformacji płuc, gdyż pozwolono mu stale leżeć, prawdopodobnie karmiono go nawet na leżąco. Był też źle odżywiany, co spowodowało, że miał za słabo rozwinięte mięśnie. Upośledzenie płuc osłabiło serce i było powodem stałego niedotlenienia mózgu. Wiele osób płakało na wieść o jego odejściu, jesteśmy świadomi, że był „wyjątkowo ludzki.” Kochał wszystkich i okazywał to na każdym kroku. Jak ciężko teraz bez niego, jak trudno uwierzyć, że go nie ma, że mu się nie udało!

Urodziłem się kaleki. Jakoś nie wychodziło mi ani stanie ani chodzenie. Nie umiałem się podnieść, dlatego wolałem leżeć, patrzyłem wtedy w niebo-takie niebieskie- i myślałem o tym co ze mną będzie. Potrzebowałem pomocy, ale otrzymałem ją za późno. Dlaczego nikt nie zadbał o mnie od początku życia? Dlaczego nie dano mi szansy biegania z rozwianą grzywą po zielonych pastwiskach? Proszę o pomoc dla moich braci- dajcie im szansę, od was tak wiele zależy!”

Wspomnienie Megi

Spotkanie MEGI było niespodziewane. Właściwie każde nasze zwierzę staje na naszej drodze przypadkowo... ale ona pojawiała się w chwili kiedy nikt z nas nie myślał o ratowaniu konia. Cała nasza trójka wracała z wielkim niedosytem z rozprawy w sądzie przeciwko handlarzowi koni. Byliśmy bardzo zmęczeni, wstaliśmy długo przed świtem aby dojechać kilkaset kilometrów na miejsce. Długo trwało posiedzenie, potem staliśmy w korkach a ona jakby na nas czekała... Jechaliśmy znużeni w ciepłych promieniach słońca, był przecież maj - dzień matki, a ona jakby celowo powoli orała wąski, wyschnięty kawałek pola. Naszą uwagę zwróciła od razu, wyglądała jak Węgielek w dniu swojego ocalenia. Chuda, brudna i spragniona szła równo lecz jakby w spazmach. Jej nędzne ciało zlane było potem, ale mimo to nadal pracowicie szła, pewnie miała nadzieję że jak skończy to odpocznie i poskubie trawę z miedzy. Szłam do niej przez całe pole, wołałam chłopa, który widząc ciężarna kobietę jakby zdębiał, zaczęłam kłamać cos że piękna mała kobyłka, że przydałaby się mi do pracy, taka drobna, niewiele wymagająca. Chłop jakby przystał od razu podał słoną cenę, ale przystaliśmy bez wahania.

Patrzyłam jak jest wyprzęgana, oddychała ciężko, przez cienką skórę wystawały wszystkie żebra, wyraźnie była głodna. Ukradkiem skubała łapczywie perz z miedzy ale większość wypadała jej ze strumieniem zielonej śliny. Chude nogi drżały z wysiłku a ogona jakby wcale nie było... Chłop cały czas chwalił kobyłę że niby z arabów i młoda - 8-latka, dobra do rozrodu ale on rzadko ją źrebił......... My wiemy co to znaczy, była źrebna ile się dało i
do tego rok po roku, to by tłumaczyło jej stan i karykaturalną posturę. Będzie pani miała pożytek - zachwalał- a ja coś na wózek opuszczę. Jego obślizgła mina nie wróżyła nic dobrego,. Powiedział że sprzeda ale po żniwach- bo to jeszcze potrzeba zebrać- mówił. Nie dał się przekonać, musieliśmy odjechać. Stojąc przy niej, patrząc w oczy obiecałam ze wrócę po nią, choć wiedziałam, że nie mamy pieniędzy ani boksu ale wierzyłam, że się uda. Głaskałam jej smukłą głowę i szyję i powtarzałam, że wrócę. Nie wiedziałam czy mnie słyszy, rozumie jej oczy były jakby nieobecne, bez nadziei. Pogodzona ze swoją dolą, ciężką pracą i pustym żłobem została w mojej pamięci. Taki obraz w sercu straszliwie kłuje, robi szramę, nie powinno tak być. Zwierzę powinno być zawsze hołubione, pieszczone i kochane. Jej życie to ponad piętnastoletnia wegetacja, na którą skazał ja właściciel dla którego potulnie i bez narowów pracowała. Chłop mówił że na jesieni szykuje ją do rzeźni, choć jak przyznał - marne pieniądze za nią.

Minęły dwa miesiące, nadszedł wreszcie dzień gdy pojechaliśmy ją odkupić. Wyglądała tak jak wtedy spracowana, brudna i głodna. Jej domem był chlew a sąsiadką stara, chuda krowa. Gdy wchodziła do przyczepy głośno rżała i oglądała się na swoją przyjaciółkę. Krowa również wytrwale nawoływała. Ją też chcieliśmy odkupić ale stary chłop powiedział że jeszcze na mleko potrzyma. Nie udało nam się go przekonać. Jeszcze w drodze nadaliśmy jej imię i porządnie nakarmiliśmy. Gdy umieściliśmy ją już w pięknym owym boksie w naszej Przystani Ocalenie w jej oczach malowało się zdziwienie ale i złość. Kilka następnych dni utwierdziło nas w przekonaniu, że Megi choć ma pełny żłób świeżą ściółkę i piękne pastwisko to tęskni za domem. Towarzystwo innych koni wyraźnie ją irytowało. Tylko na nasza młodą jałówkę patrzyła z sympatią. Po kilku dniach zaprzyjaźniła się z Kolumbem. Tolerowała obecność ludzi ale nie szukała z nimi kontaktu. Nie lubiła czyszczenia i głaskania. Próbowaliśmy stworzyć z nią więź ale ona ignorowała każdy gest. Żyła jakby sama dla siebie, nie próbowała dawanych jej smakołyków. Najlepsze owocowe pasze zostawały nie tknięte. Zjadała tylko słomę i suchy owies. Jej figura również się nie poprawiała i nadal wyglądała jak szkielet . Mimo jej niechęci i dystansu jaki wciąż trzymała, troskliwie się nią opiekowaliśmy. Ona jednak nadal podupadała na zdrowiu...

Dziś wiem, że miesiąc, tydzień, chwila miłości warta jest każdego poświecenia. Jest to kupiona miłość - kupione życie....

Megi odkupiliśmy i przywieźliśmy do przytuliska w lipcu 2004 roku. Była u ans trzy miesiące. 1 listopada nie wyszła już z boksu. Wyczerpana i smutna leżała w głębokiej słomie. Była taka drobna i krucha.... Przez dwa dni miała podawane kroplówki i odżywki. Na silne lekarstwa prawie nie reagowała. Coraz wolniej i płycej oddychała a w jej oczach gasło życie. Odeszła 3 listopada. Jej wyniszczone pracą ciało poddało się bez walki. Zasnęła przyjaźnie patrząc nam w oczy, odeszła tam gdzie jest dobrze, gdzie nie ma pługu, chomąta i bata...

Wspomnienie Lucky’ego

8.05.2004 ODSZEDŁ LUCKY....

Nie myśleliśmy, że będziemy pisać te słowa - odszedł Lucky - a jednak stało się. I pozostaje wiara, że jego umęczone, okrutnie okaleczone i zniekształcone przez morderczą pracę dla człowieka ciało, pogalopowało na zielone pastwiska. Pamiętamy jak przywoziliśmy go z miejsca, gdzie czekał na śmierć - z bazy przeładunkowej koni rzeźnych, obecnie jednej z największych w Polsce. Tam handlarz, który prowadzi skup koni w ogromnej hali gromadzi zwierzęta, a gdy jest ich odpowiednia ilość segreguje i transportuje - do włoskich lub polskich rzeźni. Pojechaliśmy tam w lipcu 2002r., bo dzięki dobremu sercu wielu ludzi uzbieraliśmy trochę pieniędzy, aby uratować życie konika przeznaczonego na rzeź. Zgromadzono tam około 100 sztuk, a my mieliśmy pieniądze tylko na jednego lub dwa- jak wybrać spośród tak wielu koni tego jednego? Wszedł Domin, my czekałyśmy na parkingu, ale wcześniej ustaliliśmy, że nie będziemy wybierać - ładny, młody, do jazdy czy skoków, weźmiemy każdego, choćby był stary, chory lub kaleki - weźmiemy tego, którego przyprowadzi nam handlarz. I przyprowadził - chyba chciał nas wypróbować, bo wiedział, że jesteśmy z organizacji, która pomaga zwierzętom. Kiedy go zobaczyliśmy na parkingu w bukmance, to można było powiedzieć tylko tyle - przypominał konia, ale jego stan był wstrząsający. Był chudy, z zapadłymi bokami, krzywym kręgosłupem. Na całym ciele miał otwarte rany, strupy i ogromne placki bez sierści - z przodu od chomąta i ciężkiej pracy oraz na grzbiecie i zadzie od uderzeń bata. Ale najdziwniejsze były przednie nogi - wykrzywione i podwójnie grube - jakby stał na dwóch kolumnach, co świadczyło jak ciężko musiał pracować. I jeszcze jednego nie da się zapomnieć - jego oczu - było w nich takie przerażenie, że baliśmy się go dotykać, bo uciekał przed dotykiem, baliśmy się, że za chwilę umrze na zawał - tak bał się ludzi. Gdy opuszczał bazę odwrócił się i zarżał żałośnie, jakby żegnał się z swoimi towarzyszami niedoli - w większości były to konie młode i źrebaki. Gdy go zawieźliśmy do naszego przytuliska chował się po kątach, nie pozwalał się dotykać, stał zawsze tyłem do wejścia. Nazwaliśmy go Lucky - miał szczęście, bo był o krok od śmierci i chcieliśmy dać mu szczęśliwą emeryturę po latach męki. Gdy pojechaliśmy następnego dnia po Bandero, (takiego samego biedaka jak on) tych koni, które stały razem z Luckym już nie było. Zaprzyjaźnił się z Banderem, przytulał się do niego i kładł mu głowę na szyi, tak razem stali przytuleni do siebie. Cieszyliśmy się bardzo, że Lucky ma przyjaciela, jednak ta przyjaźń nie trwała długo – Bandero odszedł na zawsze po trzech miesiącach. Lucky został sam i znów był przerażony, smutny, nieufny wobec ludzi, osłabł, nie chciał jeść, nikł w oczach - myśleliśmy, że odejdzie za przyjacielem. Mimo opieki weterynaryjnej było z nim coraz gorzej. I wszystko zmieniła miłość do Batuty - pięknej, karej klaczy z sąsiedniego boksu. Wygląda na to, że zaczął żyć dla niej - nie mogła nigdzie wyjść z boksu bez niego, nawet gdy miała kolkę i trzeba było w nocy chodzić z nią po pastwisku- Lucky chodził za nią. Na pastwisku gdy jakikolwiek koń podchodził do Batuty, Lucky albo denerwował się i głośno rżał odganiając konkurenta, albo wchodził pomiędzy– i wtedy zawsze był blisko niej. Oprócz Batuty jeszcze tylko bukmanka wywoływała w nim taką reakcję - musieliśmy ją chować przed nim, bo ilekroć ją widział - nawet w nocy, podnosił alarm na całą okolicę, jakby chciał ostrzec inne konie - „uwaga, będą nas wywozić”. Bukmanka kojarzyła mu się z tym co przeżył i o czym nie mógł zapomnieć. Nas traktował nieufnie, a obcych zawsze się bał, nie lubił dotyku, choć z wielką cierpliwością znosił wszelkie zabiegi pielęgnacyjne - uwielbiał czesanie słomą. Trudno będzie znieść fakt, że już nigdy nie podrepta swoimi wykrzywionymi nogami za Batutą, że już nie będą na nas spoglądały jego pełne obaw oczy, gdy wprowadzaliśmy gości do stajni, którzy go odwiedzali- w oczach wielu ludzi, którzy go widzieli kręciły się łzy, gdy patrzyli na jego zniekształcone ludzkim okrucieństwem ciało. Cały czas leczyliśmy jego chore stawy, ale to co było nieuniknione nadeszło. Weterynarz, który go badał po przywiezieniu – 1 rok, 9 miesięcy i 18 dni temu, nie wróżył mu długiego u nas życia- tak był wycieńczony. Nigdy się nie kładł- bał się, że już nie wstanie. W ostatnim czasie mimo leczenia nogi coraz bardziej się krzywiły, nie mógł na nich ustać, czasem się przewracał, ale zawsze za wszelką cenę próbował wstać- walczył o życie. Wiemy, że bardzo ciężko pracował dla człowieka, całe życie bity, poniewierany, dlatego też chcieliśmy wynagrodzić mu wszelkie krzywdy jakich wcześniej doznał. Byliśmy przy nim do ostatnich chwil jego życia, odszedł od nas z głową na ludzkich kolanach, wpatrzony w ludzkie oczy. Marzyliśmy o dniu kiedy nas pokocha, zaufa nam i to chyba był ten dzień. Dziękujemy również naszym wolontariuszom, którzy przy nim byli i opiekowali się nim na co dzień.

.....Czasem ktoś pyta, czy zwierzęta mają duszę - trudno mieć wątpliwości, gdy się siedzi przy zwierzęciu, które odchodzi- on miał świadomość, że odchodzi, ale chciał żyć, próbował wstać, a gdy już było pewne, że to jest niemożliwe, chciał żebyśmy byli z nim.. Siedziała z nim Krysia i cały czas do niego mówiła, gdy tylko zalana łzami na chwilę przestawała mówić z wielkim wysiłkiem podnosił głowę i patrzył gdzie jest, czy go nie zostawiła. To trzeba przeżyć tego nie da się opowiedzieć. Dziękujemy Krysi, którapoświęcała mu wiele czasu, przekazywała mu energie, a była jedyną osobą, od której przyjmował wszystkie pieszczoty z ochotą i do której przytulał się. On jakby czekał na jej przyjazd, aby się z nią pożegnać. Krysia bardzo nam pomogła - przeprowadziła go przez Tęczowy Most, a tym samym pomogła nam bo bardzo przeżywaliśmy jego odejście. Wierzymy, że tam gdzie jest– jest już szczęśliwy. Odszedł otoczony ludzką życzliwością i pomocą - i my i weterynarz Pan Jarek - robiliśmy wszystko co było możliwe, żeby dać mu szansę życia. Tego samego dnia byli z odwiedzinami w przytulisku Państwo Rymuszko z redakcji Nieznanego Świata, Pani Jagoda- naturoterapeuty, którzy wspomagali go swoją energią. W tym miejscu dziękujemy z całego serca Państwu Ani i .Markowi Rymuszko oraz całej redakcji Nieznanego Świata za wszelką pomoc dla Luckiego i innych naszych zwierząt - oraz za wszelką pomoc jakiej doświadczyły nasze zwierzęta dzięki Państwa gazecie od wielu bioenergoterapeutów i osób wspomagających finansowo i rzeczowo nasze przytulisko - nie sposób wymienić wszystkich imiennie. Dzięki Państwa pomocy takie zwierzęta jak Lucky, które doświadczyły od ludzi tyle krzywdy, mogły choć pod koniec swojej drogi przez mękę zakosztować ludzkiego serca i miłości. Wiemy, że energia, którą przekazywały mu wspomniane osoby oraz miłość do Batuty przedłużyły mu życie. Patrząc na Batutę, którą tutaj zostawił staramy się dostrzec jego, choć tak naprawdę to nigdy go już nie zobaczymy i to najbardziej nas boli....

Przyjaciele z Komitetu Pomocy dla Zwierząt