Wspomnienie Bandero

W dniu 21.10.2002r. przestało bić serce jednego z naszych koników, we śnie w otoczeniu końskich przyjaciół odszedł od nas Bandero. Został wykupiony ostatni ale niestety odszedł jako pierwszy. Był z nami zaledwie trzy miesiące- ponieważ został ocalony 22.07.2002r. Daleka droga którą przebył począwszy od targowiska końskiego poprzez bazę przeładunkową koni rzeźnych, a stamtąd trafił do końskiej rzeźni (ponieważ był zbyt słaby aby jechać dalej do Włoch) odbiła się na jego zdrowiu i psychice. Będąc już w rzeźni widział śmierć swoich współtowarzyszy z którymi tam przyjechał, dlatego też był bardzo smutny, nieufny i bał się ludzi. Jednak bardzo kochał dzieci i im też chciał służyć, dlatego też przyjeżdżały do niego niepełnosprawne dzieci, którym pomagał. Mimo wszystko że był z nami tylko trzy miesiące w naszych sercach pozostał ogromny żal i ból. Dwa tygodnie przed śmiercią zaczął nam ufać, nawet przytulał się i lizał nam ręce. To tak jakby chciał podziękować za te trzy miesiące godnego życia, za to właśnie, że odszedł wśród przyjaciół, a nie został zabity w rzeźni po latach ciężkiej pracy dla człowieka. Pochowaliśmy go 22 października 2002 r.… Płakaliśmy my, płakały dzieci, którym go będzie bardzo brakować i tęsknił za nim jego wierny koński przyjaciel Lucky z którym dzielił boks.

Wspomnienie Nimba

Mieliśmy nadzieję, że pożyje sobie na szczęśliwej emeryturze, ale niestety - chyba jednak nieszczęścia chodzą parami-niedawno pożegnaliśmy Luckiego, a 7.07.2004r. Nimba. Kiedy przyjechał do naszego przytuliska wiedzieliśmy, że jest w bardzo złym stanie, ale mieliśmy nadzieję, że dobre jedzenie i opieka oraz towarzystwo najlepszego przyjaciela Eliana pomogą mu jakoś przetrwać kryzys. Jego wygląd mówił wszystko-wyniszczony, wychudzony, sterczące kości, żebra, łyse placki na skórze, problemy z chodzeniem. Miał 23 lata i za sobą wspaniałą sportową karierę -w latach 1992 –1995 odnosił wielkie sukcesy w skokach. Do 18 roku życia stale brał udział w krajowych i międzynarodowych zawodach. Wtedy był gwiazdą-żył w blasku fleszy, poklepywany w geście radości przez ludzi, którzy dzięki niemu zdobywali wspaniałe miejsca w rywalizacji, sławę i pieniądze. Miał wtedy wszystko, co najlepsze-wspaniałą stajnię, najlepsze jedzenie, był zadbany, kąpany, masowany, itp. Wtedy był ważny, podziwiany i kochany. Płacił za to ogromną cenę - ciężka praca i trening sprawiły, że po latach- kiedy trafił do nas - wyglądał jak wrak konia. Świetlana kiedyś przeszłość wycisnęła na jego dalszym losie piętno-wyniszczenie organizmu nie pozwoliło mu spokojnie pożyć na emeryturze. Kiedyś skakał i zdobywał medale, teraz- mamy nadzieję-skoczył tam gdzie jest końskie Niebo. On dał ludziom dużo-laury zwycięstw w zawodach, sławę, karierę i pieniądze, satysfakcję i zadowolenie z siebie i osiągniętych sukcesów. Pewnie do dziś gdzieś w domach tych ludzi, którzy kiedyś wykorzystali jego życie i zdrowie wiszą medale - złote i srebrne. Pewnie ktoś się nimi nadal chwali, pokazuje je z dumą, poleruje, aby błyszczały - ciekawe czy ktoś z tych ludzi wie, że Nimb- koń, który im zapewnił te wspaniałe sukcesy odszedł? Ciekawe czy ktoś z tych ludzi wie, jakie były jego dalsze losy - czy też zapomnieli o nim jak o oddanym na złom samochodzie? Był z nami zaledwie trzy miesiące, jednak zdążyliśmy go już poznać i bardzo pokochać .Był bardzo spokojny, opanowany, cierpliwy, ale jakby trochę nieobecny. Staraliśmy się zrobić wszystko, aby był u nas szczęśliwy, jednak bardzo często stał na pastwisku z głową podniesioną do góry i patrzył w jedno miejsce tak jakby czekał na kogoś lub coś. On chyba tęsknił za swoim domem, w którym przeżył 23 lata, a w którym nie otrzymał zasłużonej emerytury. Może jednak starych drzew się nie przesadza-chociaż gdyby nie został „przesadzony” do nas to, co by go czekało?! Wzruszające było jego przywiązanie do Eliana - towarzysza z tej samej stadniny. Nimb stał często z głową opartą na jego szyi, bez niego nigdzie się nie ruszał, musiał go mieć zawsze blisko siebie. Ta przyjaźń dodawała mu sił, choć jego ciało było coraz słabsze. Odchodził ogromnie cierpiąc, tylne nogi odmówiły całkowicie posłuszeństwa. Mimo wysiłków weterynarzy, mimo kroplówki oraz innych koniecznych lekarstw i zabiegów przez 3 dni nie udało się go podnieść. On sam też próbował z wszystkich sił - ale......Ta ogromna moc, która tkwiła w jego tylnych nogach, która kiedyś wynosiła go ponad przeszkody teraz gdzieś uszła, skończyła się, tylne nogi stały się bezwładne. Odszedł otoczony życzliwymi ludźmi, którzy go pokochali i chcieli jego szczęścia na starość - choć może to nie my, ale ci, którym pozwolił zdobywać medale, powinni przy nim być. Najtrudniej jest zawsze wtedy, gdy się czuwa przy umierającym koniu i widzi się jak za wszelka cenę chce żyć, jak podejmuje wysiłki, żeby się podnieść, jak walczy z tą straszną niemocą, która go przybija do ziemi i nie pozwala wstać. On - dumny zwycięzca, wspaniały skoczek - nie mógł teraz nawet się podnieść, a co dopiero skoczyć. Przeskoczył ostatnią w życiu przeszkodę - a nam pozostała pamięć i nadzieja, że już nie czuje bólu i jest naprawdę szczęśliwy.

Wspomnienie Węgielka

Węgielek został ocalony 28.03.2003r. Jego historia może służyć za szczególny przykład okrucieństwa człowieka wobec zwierzęcia. Zabraliśmy go skrajnie wycieńczonego, leżącego na ulicy w Zabrzu- ponieważ nie umiał już ciągnąć przeładowanego wozu z węglem. Dużo osób zaangażowało się na miejscu zdarzenia w akcję ratowania tego konia, w tym również Policja oraz Straż Miejska. Węgielek był siwy, miał około 20 lat. Na jego poranionym, wychudzonym i wręcz zdeformowanym ciele widać było okrucieństwo pracy ponad siły, złego traktowania i głodzenia. Jak powiedział nam jego okrutny właściciel wcześniej pracował jako siła pociągowa w kopalni.
Miał być tam uśpiony gdyby nie to, że jechała tamtędy nasza wolontariuszka, tak by się stało. Jednak gdy się pojawiła szansa na ratunek dla tego zamęczonego przez właściciela, leżącego na drodze konika, wiele osób zaangażowało się w pomoc dla niego- Policja, Straż Miejska. Węgielek zrobił wtedy wrażenie na wielu osobach. Strażnicy Miejscy z Zabrza odwiedzili go p w Przystani i przywieźli suchy chleb i marchewki. Na leżąco, został przetransportowany do Przystani, i dopiero po kilku godzinach, dzięki staraniom naszego weterynarza, udało nam się go podnieść. Widać było, że ma wolę życia, w jego oczach było światło. Wstał aby żyć i przeżył w Przystani 5 lat. Był przykładem okrutnego traktowania zwierząt przez ludzi- nie był to koń do ciężkiej pracy, miał raczej posturę konia do rekreacji, gdy go zabraliśmy jego wiek oceniono na ponad 20lat, i ciągnięcie wozu z kilkoma tonami węgla było ponad jego siły. Jednak właściciel się tym nie przejmował i jak się potem okazało konik już kilkakrotnie się przewracał, i właściciel miał zakaz używania go do pracy. Choć był siwy, daliśmy mu na imię Węgielek, bo to z powodu tego węgla o mało co nie stracił życia. Był wychudzony z powodu złego odżywiania i wyniszczenia pracą ponad siły, wyglądał jak szkielet powleczony skórą. Był podkuty na wszystkie nogi, ale każda podkowa była inna, jakby mu ktoś przybił to co znalazł przez przypadek. Poobijany z wytartymi fragmentami skóry, chodził na sztywnych nogach, jak wojsko na defiladzie, więc często mówiliśmy, że mamy swoje wojsko w Przystani... Na początku zaprzyjaźnił się z Urbankiem, choć czasem miał dość tej przyjaźni- Urbanek opierał sobie na nim głowę i mógł tak stać przytulony bardzo długo- Węgielek nie lubił dotykania, ale to znosił. Gdy Urbanek zachorował i 3 dni leżał Węgielek często przychodził po niego do boksu, rżał jakby go wolał na wspólne wyjście na pastwisko, zaglądał często sprawdzić czy nadal leży czy już wstał, a w nocy tak się kładł- mieli duży, wspólny boks- aby choć grzbietem dotykać Urbanka. Gdy Urbanek odszedł już nigdy tak bardzo nie zaprzyjaźnił się z żadnym koniem. Węgielek nie lubił ludzi, zwłaszcza mężczyzn, szczególnie nie lubił żeby go dotykano, ale nie sprawiał żadnych problemów. Bardzo często wydawało nam się, że boi się rąk ludzkich, chyba nie wierzył, że chciały go dotknąć i pogłaskać, że nie będą go bić.... jak to było kiedyś, bo przecież jego życie- zanim trafił do nas- to jedna wielka katorga i męka, o czym dowiedzieliśmy się w Sądzie, w czasie sprawy, o jego odebranie. Z czasem, zaokrąglił się, choć żebra zawsze było mu widać, z nogami było raz lepiej raz gorzej, choć wypróbowaliśmy na nim wszystkie dostępne preparaty na ochronę i poprawę stawów- często odciążał tylne nogi podnosząc je na zmianę do góry. Miewał humory- czasem pozwalał się dotykać, a czasem na wyciągniętą rękę natychmiast reagował rzucaniem głową i próbą ugryzienia. Ze spokojem przyjmował głaskanie gdy widział marchewkę lub suchy chleb. W ostatnich tygodniach życia, nie wychodził z boksu na pastwisko- nie chciał, wyprowadzony uciekał i wracał do siebie. Potem pojawiły się problemy ze wstawaniem, trzeba go było podnosić na pasach- choć nie lubił być dotykany to jednak znosił wszystkie te zabiegi z wyjątkową cierpliwością, jakby wiedział, że to jedyny dla niego ratunek. W końcu i jego i nas pokonała starość, ciężkie życie, osłabione serce-odszedł...... Brakuje nam bardzo tego Węgielkowego łebka wyglądającego z ciekawością na plac przez otwarte od góry drzwi, tego rzucania głową, strzyżenia uszami, wystawiania ostrzegawczo zębów, cichutkiego rżenia..... już nikt nie pomaszeruje defiladowym krokiem na pastwisko, albo żeby przeglądnąć wszystkie miski i kontenery na placu.
Minęło wiele lat, odkąd go nie ma z nami, a bywają takie dni, kiedy myślimy o Węgielku, wspominamy go bardzo ciepło. Takich smutnych końskich życiorysów, możemy wiele opowiedzieć, zarówno o tych żyjących mieszkańcach, jak i o tych, którzy odeszli. Pamiętamy każdego konia, każdą historię. Każde ocalone przez nas zwierzę, zostawiło odcisk kopytka w sercach, każde swoim odejściem sprawiło ból. Takich zniszczonych koni, jak Węgielek nadal jest wiele, nadal one potrzebują pomocy, dlatego prosimy Was o podarowanie nam 1 % podatku, abyśmy mogli ocalić kolejne końskie życie.Nasz KRS 0000015352

Wspomnienie Natalki

Już nigdy nie obudzi nas swoim porannym trąbieniem, już nigdy nie stanie obok -jak to często robiła - podsłuchując rozmowy prowadzone przez nas lub przez odwiedzających nas gości, już nigdy.......trudno w to uwierzyć , że już nigdy....Była wyjątkową ulubienicą wszystkich, maskotką, naszym małym szczęściem-może ktoś powie, że to zbyt ludzkie porównanie, ale każdy kto ją spotkał, wie, że to prawda....Okaz spokoju i łagodności, cierpliwa wobec wszystkich a szczególnie wobec dzieci, które uwielbiały ją głaskać, przytulać się do niej........... zwłaszcza grupy przedszkolaków cieszyła swoją obecnością, tak spokojnie i cierpliwie stała gdy maleńkie dziecięce rączki wyciągały się do niej, głaskały, całe kolejki ustawiały się, żeby ją dotknąć....nawet dzieci, które boją się zwierząt po chwili wisiały jej na szyi i nie chciały odejść......Czasem była uparta jak osiołek, ale w tym był cały jej urok......kto ją teraz zastąpi.....Wniosła do naszej smutnej codziennej rzeczywistości tak wiele radości... wśród tylu problemów i trudności, z którymi się borykamy, tylu upokorzeń i poniżenia, które z różnych powodów często musimy znosić, kiedy czasem z bezsilności lub poniżenia łzy same płynęły po policzku, jedno jej spojrzenie podnosiło na duchu, budziło uśmiech, przywracało radość.....czasem wystarczało, że stała obok z opuszczoną głową jakby chciała powiedzieć swoją obecnością-" jestem z Tobą, nie martw się "..............Tak trudno będzie teraz bez niej, może to zbyt emocjonalne co piszemy, ale to takie bolesne, że ...........To najgorsze przyszło nagle- trwało zaledwie dwie może trzy godziny zanim to małe serduszko przestało bić.......nasza ukochana Natalka odeszła. Odeszła w drodze do kliniki, ,jeszcze próbowaliśmy ją ratować ale - nie udało się. Nie jesteśmy w stanie nic więcej teraz napisać-straciliśmy kolejnego ukochanego przyjaciela. Żegnaj Natusiu, zawsze Cię będziemy pamiętać......ale jak będzie wyglądała teraz nasza Przystań bez ciebie......

Wspomnienie Larysy

Kilka lat temu odeszła nasza wielka miłość... wiele zwierząt było przed Nią... wiele było po Niej... ale ból po Jej odejściu wciąż jest ogromny. To była miłość ukryta pod czarnym futerkiem i rogami. Kochała wszystkich... od małych gąsek, którymi potrafiła się zająć jak prawdziwa mama, przez konie, psy i koty... ale najbardziej kochała ludzi. Larysa w każdym widziała coś dobrego, dawała zaufanie na kredyt i mimo, że była milczącym stworzeniem, dawała odczuć swoją obecność. Była cudownym nocnym podjadaczem, który zakradał się nocami do spiżarki i podjadał warzyw... Kiedy w Przystani pojawiał się nowy ocaleniec, to właśnie Larysa pierwsza przychodziła się zaprzyjaźnić. Kochała dzieci, kochała dorosłych. Jej wygląd początkowo nie budził zaufania, wielka czarna krowa, z rogami... ale to była łagodna, cudowna istota. Mieliśmy ogromne szczęście, móc z Nią przebywać... i mimo upływu wielu lat wciąż bardzo za Nią tęsknimy... Chcemy, abyście i Wy o Niej pamiętali...
Niech pamięć o Niej przetrwa.
https://1drv.ms/v/s!AmjLrwJ28Mw1ghrr4fEHHtd6N6Ob

Wspomnienie Karusia

Czas płynie nieubłaganie… a nasze oczy wciąż szukają Karusia, wciąż nam się wydaje, że jeszcze przed chwilą przebiegał ze swoją piłeczką, czy leżał w jednym z ulubionych miejsc. To był pies wyjątkowy, wciąż żyje w naszych sercach, w naszej pamięci.
Tyle czasu upłynęło bez radosnego powitania nas przy bramie. Zawsze wesoło podskakiwał na swoich trzech łapkach, zawsze z piłeczką w pyszczku.. Kiedy przychodzą paczki z zabawkami dla psów, myślimy o nim. Zawsze i za każdym razem. Wiemy jakby się z nich cieszył, szczególnie z piłeczek. Wiele psów było w Przystani, kochaliśmy wszystkie, pamiętamy wszystkie… ale Karuś był psem wyjątkowym. Historia o Karusiu należy do tych niezwyczajnych, do tych wyjątkowych… bo Karuś wybrał nas, kochał nas. Chciał być z nami…
Dostaliśmy informację, że w jednym ze schronisk jest kudłaty piesek bez łapki. Przygarnęliśmy go do siebie. Przyjechał do nas i od razu poczuł się jak w swoim domu. Szybko przejął obowiązki przystaniowego gospodarza, którego wcześniej nie mieliśmy. Wszystkiego doglądał i wiedział o wszystkim. Leżał w swoim miejscu i obserwował. Po kilku miesiącach, zgłosili się do nas ludzie, właściciele Karusia. Szukali go przez parę miesięcy. My zdążyliśmy już Karusia pokochać. Każde z nas na myśl o pożegnaniu z nim bolało serce, ale wierzyliśmy, że będzie szczęśliwszy ze swoimi opiekunami. Karuś jednak zdecydował inaczej. Wybrał nas. Wybrał Przystań na swój dom. Jego opiekunowie przyjechali, szczęśliwi bo znaleźli ukochanego psa, za którym strasznie tęsknili. Ucieszył się na ich widok, przywitał wylewnie. Nam pękały serca, ale próbowaliśmy się cieszyć, dla niego. Jednak Karuś miał swój plan. Przywitał się z nimi i szybko wrócił do nas, usiadł koło nas. Nie wybierał się do poprzedniego domu Wtedy jego właściciele, zdecydowali, że zostaje w Przystani i radości naszej nie było końca. Był wspaniałym przyjacielem. Promykiem, który zaświecił dla nas na ten czas, kiedy u nas był. Świecił jasnym i ciepłym blaskiem i jego obecność rozgrzewała nasze serca, które często bywały smutne. Dziś już są razem z Łapką, którą uczył, jak żyć, kiedy się jest dużym, niepełnosprawnym psem. Po jego śmierci, Łapa przejęła obowiązki gospodarza i to ona witała gości i doglądała wszystkiego.
Karuś to był wyjątkowy psiak, pełen miłości, mądrości i często go wspominamy.
Pamiętamy o Tobie i będziemy pamiętać już zawsze. Mocno odcisnąłeś łapkę w przystaniowym sercu i zmieniłeś coś w każdym z nas. Na lepsze. Dziękujemy za wspólny czas, jaki mogliśmy z Tobą spędzić…
Wielu z Was znało i pamięta Karusia. Prosimy myślcie o nim czasem, wspominajcie go, niech żyje w naszej i Waszej pamięci…