„Mój wiatronogi Boże koni

z ogonem bujnym, grzywą gęstą, gnam i mknę do ciebie,

ja przecież jestem, przecież byłem, na twoje podobieństwo”

 

Niedługo cieszył się wolnością, a my jego obecnością. Żył z nami pięć tygodni, ale zostawił pustkę, której nikt nie zapełni. Takiego kochanego konia jak Urbanek nie mieliśmy. Jeszcze teraz, gdy to piszę łza kręci się w oku. Gdy go przywieźliśmy z bazy przeładunkowej- tak prawie jakby z samej rzeźni- to weterynarz, który go zobaczył i badał stwierdził, że jest w takim stanie, że raczej cud może go utrzymać przy życiu przez dłuższy czas. Był strasznie zniszczony pracą i zachudzony, początkowo nie chciał jeść, na nic nie reagował, stał wpatrzony w przestrzeń- jakby tęsknił za swoim domem- nic go nie obchodziło. Po jakimś czasie zaczął skubać siano, potem zaczął jeść- cieszyliśmy się, że wszystko idzie ku dobremu.

Przez miesiąc wyglądało, że jest coraz lepiej, bardzo go polubiliśmy, bo często zachowywał się jak koń, pies i kot jednocześnie. Lubił głaskanie, czesanie, wszystkie zabiegi pielęgna-cyjne, sam się łasił, przytulał, czasem komuś kładł głowę na ramieniu, był też bardzo inteligentny Prawie natychmiast przywykł do swojego imienia, zawołany natychmiast przychodził Zaprzyjaźnił się bardzo z Węgielkiem- wyglądali razem jak „kombatanci”- poranieni, chudzi, kulawi, jakby wrócili z wojny. Różnili się jednak stosunkiem do ludzi-Urbanek nam ufał, obmacywał delikatnie wargami, przytulał się, chodził za kimś z nas jak pies. Żaden z naszych koni nie jest tak przymilny jak on. Nagle pewnego dnia położył się i nie mógł wstać-okazało się, że to porażenie mięśni, chore nerki, anemia i jeszcze do tego słabe serce. Siedzieliśmy przy nim trzy dni i noce- widzieliśmy jak walczył o życie, jak mimo bólu wielokrotnie próbował się podnosić z ogromnym wysiłkiem. Bardzo chciał żyć, a my staraliśmy się wszystko zrobić, żeby mu się udało- lekarstwa, kroplówka, masaże, naświetlanie lampą. A w ostatnim dniu wielkie łzy płynęły mu z oczu- nie udało się. Okazało się, że weterynarz, który go widział i badał po przywiezieniu miał rację. Można powiedzieć-duch ochoczy, ale ciało słabe. Trudno jest o tym pisać, gdy się widziało jego oczy- pełne ufności i nadziei, jakby mówiły-„ wy mi pomożecie, będę żył”. Gdy spaliśmy razem z nim w stajni, co chwilę podnosił głowę i patrzył na nas, jakby sprawdzał czy go nie opuściliśmy, czy widzimy jak cierpi i jak walczy o życie. Płakać się chciało, gdy przyjaciel Węgielek przychodził po niego, rżał jakby go prosił-„chodź na pastwisko”. Albo gdy zaglądał przez otwarte drzwi i sprawdzał, czy Urbanek leży, czy już wstał. W nocy kładł się tak, że grzbietem dotykał Urbanka, gdyż mieli duży , wspólny boks przedzielony belką. Nawet nasze kozły przychodziły w te dni spać obok niego. Trudno się pogodzić z tym co się stało, tak pusto jest bez niego. Miał w sobie coś szczególnego, jakby ludzkiego, wniósł w nasze życie bardzo dużo ciepła, zaufania i miłości. Mamy nadzieję, że pogalopował w słońce, tam gdzie czeka na niego Wiatronogi Bóg koni, wielu przyjaciół, i zielone pastwisko.