Jeszcze miesiąc temu pisaliśmy Państwu o jego chorobie, prosiliśmy o pomoc....... a teraz wszystko się skończyło... pozostał żal, ogromny ból i ta straszna niemoc, która towarzyszyła nam w ostatnich chwilach jego choroby. Tak bardzo chcieliśmy mu pomóc, a on z bezgranicznym zaufaniem patrzył na nas do końca swoich dni. To jedno z najtrudniejszych pożegnań, które przyszło mi napisać, może dlatego, że tak strasznie go pokochałam..... był wyjątkowy, niezwykły....... mimo całkowitej dzikości i ogromu cierpienia, którego przecież zaznał (wystarczy przeczytać jego historię), zapomniał o wszystkim, co złe i tak bardzo zaufał nam - ludziom. Pamiętamy każdy dzień, gdy do nas trafił, jak z dzikiego kota stawał się najwspanialszym i najwierniejszym przyjacielem człowieka, przytulanką, wiernym towarzyszem, który stale chciał nam towarzyszyć w domowych pracach, obchodzeniu koni, pastwisk..... Ta straszna choroba (niewydolność nerek i towarzysząca jej mocznica) pokazała nam, ile znaczył dla nas i ile my znaczyliśmy dla niego. Dzienne zmagania - kroplówki, zastrzyki, karmienie strzykawką, pobieranie krwi do badań - wszystko przyjmował z przyjaznym, głośnym mruczeniem, okazując przy tym, jak bardzo nam ufa, nawet w lecznicy słyszeliśmy, że takiego cierpliwego pacjenta, który łasi się do rąk weterynarza i tak głośno mruczy - jeszcze nie było... urzekł wszystkich, którzy spotkali go na swojej drodze.... Znowu pozostaje pytanie dlaczego..... dlaczego straciliśmy takiego wspaniałego przyjaciela.... Jak znowu mamy powiedzieć dzieciom, że ich ukochany kotek Mruczuś do nich nie przyjdzie... że odszedł na zawsze, kiedy pamietają go, gdy siedział wśród nich na małym przedszkolnym krzeseku, słuchając wierszy i piosenek, które dla niego przygotowały... że jest szczęśliwy za Tęczowym Mostem, kiedy nam wszystkim tak bardzo go brakuje... on jest szczęśliwy, ale w naszym domu i życiu zapnowała straszna pustka i smutek, tak wiele radości wniósł do naszego domu w ciagu tych trzech wspólnie spędzonych lat.... Zapamiętamy go siedziącego przy stole i odpowiadającego głośnym miauczeniem na każde pytanie........ lub siedzącego przy lodówce i kłócącego się na temat tego, co chciałby zjeść....... rozmawiał z nami - szczególnie z Dorotą.... a najbardziej uwielbiał Oliwię, przychodził jak pies na zawołanie, siadał jej na kolanach i prosił o drapanie za uszkiem, a w ostatnich dniach, gdy był już bardzo słaby, to gdy tylko usłyszał jej głos, bardzo głośno miauczał - wrzeszczał wręcz, żeby do niego podeszła, a potem się tulił i mruczał z całych sił ------- Już nigdy tak nie będzie, bardzo mocno czujemy jego nieobecność w domu.... Nawet kiedy przechodził za Tęczowy Most - odchodząc od nas na zawsze, jeszcze starał sie mruczeć, kiedy przytuliliśmy się, żeby się pożegnać.... a kiedy odszedł, wielka łza płynęła mu z oczka, a my wylaliśmy morze łez..... To było nasze ostatnie pożegnanie z nim tutaj..... Ufamy, że tam, za Tęczowym Mostem, powitali go jego zwierzęcy Przyjaciele - szczególnie Wacuś, którego tak bardzo lubił... że wyszedł po niego i pokazał mu wszystko, co jest tam najpiękniejsze, zasłużył na to..... Mruczusiu - jesteś w naszych sercach i pamięci na zawsze, a na naszym miejscu pamięci pali się dla Ciebie znicz, symbol pamięci o przyjacielu..... a jego żar będzie tlił się w naszych sercach bo przecież odszedł nasz przyjaciel.... Kolejny raz pragniemy podziękować wszystkim Państwu za wszystko, czego Mrusiu od Was doświadczył. Dziękujemy w jego i naszym imieniu i Pani Monice z Mysłowic, która wspierała finansowo jego utrzymanie w Przystani, dziękujemy bioenergoterapeutom: Krysi, którą Mruczuś tak bardzo uwielbiał oraz Panu Karolowi Pijanowskiemu z Krakowa, którzy wspierali go w walce o życie, dziękujemy czytelnikom "Kocich Spraw", którzy ratowali z nami Mruczusia, na początku gdy trafił do Przystani, wszystkim Państwu, którzy w czasie choroby wsparliście finansowo jego leczenie, dziękujemy Xeni i Beacie za lekarstwo, które Mruczusiowi podarowały. Pragniemy serdecznie podziękować naszym wspaniałym weteryanorzom Pani Julii i Michałowi Mazur z lecznicy Fauna w Tychach, którzy do ostatnich minut jego życia walczyli o niego, dziękujemy Pani Urszuli Soszka-Hellmann za pomoc w jego leczeniu oraz Pani Kasi ze Świnoujścia, która tak bardzo wspierała nas dobrym słowem w chwilach jego choroby i później...... To były tak piekne i mocne słowa dające wiarę, że tam jest już dla niego lepszy świat bez bólu i cierpienia.