Jakon... pogalopował na zielone łąki
Bardzo wierzyliśmy, że da radę, że pokona chorobę i powróci do zdrowia, był przecież młodym konikiem, ale życie napisało inny scenariusz... Po pierwszych objawach kolki wizyta weterynarza, próba leczenia na miejscu, ale szybka decyzja, że trzeba do kliniki, gdzie jeszcze tego samego dnia odbyła się pierwsza operacja. Odwiedzałam go, siedziałam przy nim wiele godzin, wychodziłam na spacer - nie wyglądał źle, chciał jeść-choć nie mógł, chętnie wychodził i z ciekawością oglądał okolice, rżał gdy widział inne konie... ale coś było nie tak, refluks, jelita nie podjęły pracy, w nocy decyzja o kolejnej operacji, bo nie było wyjścia, znów zaczynał się tarzać, tym razem jelita cienkie odmówiły posłuszeństwa. Po operacji wielka radość szybko wstał i cały czas nadzieja, że teraz już będzie lepiej, że jego młody organizm pełen życia pozbiera się i będzie jeszcze długo żył... przez kolejne 2 dni grzecznie stał podłączony do kroplówek, dostawał potrzebne lekarstwa, jednak nie było lepiej... szkoda , że w ostatnich chwilach jego życia nie mogło mu towarzyszyć więcej osób, gdyby zobaczyły jak walczył o życie może nabrałyby szacunku do własnego życia, a inni może dla życia swoich kochanych koników, które czasem tak beztrosko oddają do rzeźni... Jak bardzo on chciał żyć - lekarze podawali mu kroplówki, lekarstwa, razem czekaliśmy aż coś zadziała, ale on słabł z każdą chwilą, kładł się na chwilę słaby i zmęczony, ale zaraz wstawał i stał za wszelką ceną, choć chwiał się na nogach to jednak chciał stać, chciał żyć, opierał głowę o ścianę, albo o kostki słomy, które mu podkładałam, albo o nasze ramiona... i tak kilka razy kładł się i wstawał, podpierał się , znów kładł i znów wstawał, w końcu stanął przed drzwiami wyjściowymi z boksu, chciał gdzieś iść -nie chciał odejść w boksie- ale nie mogliśmy go wypuścić, dlatego w końcu tu się położył... i już nie wstał... odszedł z głową przy drzwiach, pewnie sercem był już gdzieś na łące, pewnie biegł z podniesionym ogonem szczęśliwy, wolny, jak wtedy gdy do nas przyjechał uratowany przed koszmarem rzeźni... pewnie pogalopował nad jakieś Morskie Oko, ale takie, które jest po drugiej stronie Tęczowego Mostu...
Na zawsze w naszej pamięci pozostanie widok strasznie zmęczonego, spienionego i mokrego od potu Jakona podczas ciężkiej pracy jaką wykonywał dla nas ludzi, a potem po przyjeździe do Przystani jak piękny i dumny biegał z podniesionym do góry ogonem... i na zawsze pozostanie pytanie: dlaczego tak krótko, dlaczego teraz kiedy mógł żyć wolny i szczęśliwy, odszedł, dlaczego właśnie jemu przytrafiła się tak ostro przebiegająca kolka?. Jakusiu - nigdy o tobie nie zapomnimy. W stajni pensjonatowej, w której mieszkałeś, codziennie pytali nas ,kiedy z kliniki wróci ich najukochańszy koń... niestety nie wróci już nigdy. Opiekuj się JANTAREM TWOIM TOWARZYSZEM NIEDOLI, który cię szuka i tęskni...
Serdecznie dziękujemy tym wszystkim osobom, które już odpowiedziały na nasz apel o pomoc na operację Jakona oraz Dr Pawłowi Golonce wraz z personelem Prywatnego Szpitala dla koni Equivet w Gliwicach, a szczególnie Dr Anecie za serce i pomoc okazywaną Jacusiowi, bo tak mówili na niego w klinice. Jakon przeszedł dwie poważne operacje -pozostał rachunek ,który musimy zapłacić- zresztą to już ostatnia rzecz jaką możemy zrobić dla niego, dlatego z całego serca prosimy o pomoc. Za wszelkie wpłaty z dopiskiem "Pamięci Jakona" z całego serca dziękujemy.